Usiadłem na jednym z pustych miejsc. Jak codziennie przez kilka lat, wszystkie odważniejsze osoby witały się ze mną, a ja im nie odpowiadałem. No bo w sumie, za kogo oni się uważali? Tak, może byłem trochę wredny ("trochę" to małe niedopowiedzenie), ale po prostu nie miałem ochoty.
Nagle autobus zatrzymał się na jednym z przystanków (co mnie akurat nie zdziwiło), ale wsiadł chłopak, o tak cudownej urodzie, że nie mogłem powstrzymać się przez bezustannym patrzeniem. Kruczoczarne, zmierzwione włosy opadały lekko na czoło. Oczy przykrywały dość duże, czarne okulary. Idealnie zarysowana szczęka i nieśmiały wzrok, było w nim coś co mnie przyciągało. Głos w mojej głowie kazał mi przestać lampić się w niego jak w posągi bożków i odwróciłem głowę z powrotem do okna.
Po chwili usłyszałem cichą prośbę.
- Mogę tu usiąść? - spytał delikatnym, otulającym moje uszy głosem. Jestem pewien, że gdybym teraz stał, czułbym, jak ziemia się pode mną zapada. Zagryzłem policzek od wewnątrz i uniosłem jedną brew. Czułem, że jeśli ustąpię od razu coś się stanie. Coś w stylu na przykład; stracenia sławy, czego nie chciałbym doświadczyć.
- Może jednak wybierz sobie inne miejsce? - odparłem pytaniem na pytanie. Ociekało sarkazmem na kilometr i miałem nadzieję, że to wyczuje. - A jak nie, to stój, tego nikt ci nie zabroni - dodałem cicho się śmiejąc. To nie tak, że ciągle byłem wredny, tylko dla osób ze szkoły. Nawet nie wiedziałem dlaczego. Ot tak, po prostu, denerwowali mnie wszystkim i po pewnym czasie przestałem być miły dla kogokolwiek. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak nadal stał, tylko tym razem ze spuszczoną głową - nie rozumiesz? Usiądź gdzie indziej - dodałem trochę głośniej przez zaciśnięte zęby.
- Ale inne miejsca są zajęte - powiedział cicho, a ja poczułem jak chyba pierwszy raz w życiu na moje policzki wpływają rumieńce. To uczucie w ogóle mi się nie podobało, co spowodowało jeszcze większą nienawiść do chłopaka. Odpuszczając, klepnąłem lekko miejsce obok mnie i odwróciłem się w stronę okna. Ah, to będzie najdłuższa podróż do szkoły.
Kiedy wysiadłem z autobusu, była prawie siódma czterdzieści. Zdjąłem kurtkę do szafki i chwyciłem plecak kierując się w stronę świetlicy, kiedy dopadł mnie Niall. Nazywam go moim "kumplem od papierosa".
- Kogo my tu mamy. Tomlinson, dobrze, że jesteś. Muszę zajarać, mam pierwszy angielski, a ta baba się na mnie uwzięła, nie przeżyję tej lekcji, albo prędzej pierdolnę ją w twarz i odpuści sobie - powiedział oburzony kierując się ze mną w naszą "skrytkę", czyli miejsce, gdzie nikt poza nami nie zagląda. Zaśmiałem się cicho - no co?
- Mówisz tak chyba przed każdą lekcją, czy nie możesz wymyślić sobie innej wymówki na każdego nauczyciela? - spytałem, a on odpowiedział mi krótkim sarkastycznym śmiechem - ah naprawdę zabawne, Tomlinson.
- I mała prośba - klepnąłem go w plecy - przestań ciągle mówić na mnie Tomlinson - odparłem oburzony. Nienawidziłem, kiedy tak perfidnie wykorzystywał moje szybkie wzburzanie się.
- Tak jest, Tomlinson - zaśmiał się głośno, a ja go popchnąłem także się śmiejąc, kiedy bezwładnie upadł. Potem paliliśmy papierosa, aż do momentu, kiedy delikatna mżawka nie sprawiła, że pojawił się u mnie lekki katar. Przekląłem tą cholerną pogodę i jesień nadchodzącą "wielkimi krokami".
Po dzwonku udałem się pod klasę, w której zwykle prowadzona jest świetlica. Nauczycielka, niewiele starsza ode mnie (no dobra, może o kilka lat), długo nie pojawiała się pod klasą. Wszyscy byliśmy już zebrani. Wtedy go dostrzegłem. Chłopaka z autobusu. Czyli tak będą zapowiadały się te jakże "miłe" poniedziałki? Od początku roku szkolnego minął prawie trzeci tydzień, a ja już przeczuwałem, że to będzie okropny rok.
Spóźniona nauczycielka przyszła po około pięciu minutach.
- Dobrze, żeby nie przedłużać, pójdziemy na salę i pogramy w siatkówkę, a ci co nie będą chcieli, siądą i będą dopingować - takim cudem już po chwili zająłem miejsce jak najdalej od ludzi. Wtedy mój wzrok powędrował na pole do gry. Ta oferma naprawdę zamierza grać?
Nagle autobus zatrzymał się na jednym z przystanków (co mnie akurat nie zdziwiło), ale wsiadł chłopak, o tak cudownej urodzie, że nie mogłem powstrzymać się przez bezustannym patrzeniem. Kruczoczarne, zmierzwione włosy opadały lekko na czoło. Oczy przykrywały dość duże, czarne okulary. Idealnie zarysowana szczęka i nieśmiały wzrok, było w nim coś co mnie przyciągało. Głos w mojej głowie kazał mi przestać lampić się w niego jak w posągi bożków i odwróciłem głowę z powrotem do okna.
Po chwili usłyszałem cichą prośbę.
- Mogę tu usiąść? - spytał delikatnym, otulającym moje uszy głosem. Jestem pewien, że gdybym teraz stał, czułbym, jak ziemia się pode mną zapada. Zagryzłem policzek od wewnątrz i uniosłem jedną brew. Czułem, że jeśli ustąpię od razu coś się stanie. Coś w stylu na przykład; stracenia sławy, czego nie chciałbym doświadczyć.
- Może jednak wybierz sobie inne miejsce? - odparłem pytaniem na pytanie. Ociekało sarkazmem na kilometr i miałem nadzieję, że to wyczuje. - A jak nie, to stój, tego nikt ci nie zabroni - dodałem cicho się śmiejąc. To nie tak, że ciągle byłem wredny, tylko dla osób ze szkoły. Nawet nie wiedziałem dlaczego. Ot tak, po prostu, denerwowali mnie wszystkim i po pewnym czasie przestałem być miły dla kogokolwiek. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak nadal stał, tylko tym razem ze spuszczoną głową - nie rozumiesz? Usiądź gdzie indziej - dodałem trochę głośniej przez zaciśnięte zęby.
- Ale inne miejsca są zajęte - powiedział cicho, a ja poczułem jak chyba pierwszy raz w życiu na moje policzki wpływają rumieńce. To uczucie w ogóle mi się nie podobało, co spowodowało jeszcze większą nienawiść do chłopaka. Odpuszczając, klepnąłem lekko miejsce obok mnie i odwróciłem się w stronę okna. Ah, to będzie najdłuższa podróż do szkoły.
Kiedy wysiadłem z autobusu, była prawie siódma czterdzieści. Zdjąłem kurtkę do szafki i chwyciłem plecak kierując się w stronę świetlicy, kiedy dopadł mnie Niall. Nazywam go moim "kumplem od papierosa".
- Kogo my tu mamy. Tomlinson, dobrze, że jesteś. Muszę zajarać, mam pierwszy angielski, a ta baba się na mnie uwzięła, nie przeżyję tej lekcji, albo prędzej pierdolnę ją w twarz i odpuści sobie - powiedział oburzony kierując się ze mną w naszą "skrytkę", czyli miejsce, gdzie nikt poza nami nie zagląda. Zaśmiałem się cicho - no co?
- Mówisz tak chyba przed każdą lekcją, czy nie możesz wymyślić sobie innej wymówki na każdego nauczyciela? - spytałem, a on odpowiedział mi krótkim sarkastycznym śmiechem - ah naprawdę zabawne, Tomlinson.
- I mała prośba - klepnąłem go w plecy - przestań ciągle mówić na mnie Tomlinson - odparłem oburzony. Nienawidziłem, kiedy tak perfidnie wykorzystywał moje szybkie wzburzanie się.
- Tak jest, Tomlinson - zaśmiał się głośno, a ja go popchnąłem także się śmiejąc, kiedy bezwładnie upadł. Potem paliliśmy papierosa, aż do momentu, kiedy delikatna mżawka nie sprawiła, że pojawił się u mnie lekki katar. Przekląłem tą cholerną pogodę i jesień nadchodzącą "wielkimi krokami".
Po dzwonku udałem się pod klasę, w której zwykle prowadzona jest świetlica. Nauczycielka, niewiele starsza ode mnie (no dobra, może o kilka lat), długo nie pojawiała się pod klasą. Wszyscy byliśmy już zebrani. Wtedy go dostrzegłem. Chłopaka z autobusu. Czyli tak będą zapowiadały się te jakże "miłe" poniedziałki? Od początku roku szkolnego minął prawie trzeci tydzień, a ja już przeczuwałem, że to będzie okropny rok.
Spóźniona nauczycielka przyszła po około pięciu minutach.
- Dobrze, żeby nie przedłużać, pójdziemy na salę i pogramy w siatkówkę, a ci co nie będą chcieli, siądą i będą dopingować - takim cudem już po chwili zająłem miejsce jak najdalej od ludzi. Wtedy mój wzrok powędrował na pole do gry. Ta oferma naprawdę zamierza grać?